Przypomnę, że dojo trwa 18 dni – od końca października do połowy listopada. Jest to czas szczególnej aktywności śledziony i żołądka, a jednocześnie jak na dłoni ujawnia się stan naszej wątroby.
Właśnie teraz, możemy zaobserwować zmianę w odbiorze bodźców zewnętrznych. A zaczyna się niewinnie, nie smakuje kawa jak zwykle, mniej słodzimy, chleb z miodkiem już nie wchodzi, nie mamy ochoty na owsiankę w starym stylu, na kromeczkę z masłem/grubo, w sumie to nie mamy apetytu, nie wiemy, co chcemy – ale po imbirówce czujemy się świetnie. Możemy być ociężali, apatyczni, poirytowani, płaczliwi. Gorzej widzimy, gorzej trawimy, śpimy też nie najlepiej. Taki stan z różnym natężeniem niedyspozycji może chwilę potrwać, a będzie zależał od naszej wcześniejszej kondycji, dyscypliny.
Dlaczego przypominam o dojo? Z powodu szalejącej GRYPY JELITOWEJ – wymioty i biegunka. Wirus? Ależ skąd! Niechcący i nieświadomie pakujemy się w kłopoty zjadając coś, co akuratnie w tym czasie powoduje totalną zadymę. Warunkiem pojawiających się problemów jest zawsze istniejące lub chwilowe osłabienie/wychłodzenie żołądka, śledziony i wątroby. Mogą to być grzeszki letnio/jesienne lub jakaś ostatnia rodzinna biesiada.
Wymioty i biegunka mogą pojawić się po porcji czegoś tłustego, ciężkostrawnego, nie przyprawionego, niestety bardzo często niepepowego, np. kaczka, gęś, tłuste mielone, pasztet, tłusta pasta rybna, placki ziemniaczane. Oczywiście pomaga jedynie imbirówka, lekkie przegłodzenie oraz wprowadzenie posiłków delikatniejszych, ale bardzo dobrze zrównoważonych i przyprawionych. Jak najczęściej zupy, może nie na jagnięcinie, nie fasolówki, grochówki. Jak nie spanikujecie, szybko wrócicie do formy.
Zatem spoko, damy radę! :))