Uwielbiam jesień. Jeżeli wiosna mnie zaskakuje, intryguje, uaktywnia, to jesień dźwięczy, szeleści, szumi, uspakaja.
Z każdej pory roku możemy wyłapywać tajemnice i reguły energetyczne. Pozwoliłoby to na jako takie, bezbolesne zaliczanie owego czasu, bez zbędnych, zdrowotnych utarczek. I powinni z tego korzystać wszyscy, niezależnie od sposobu odżywiania, bowiem życie nie toczy się w oddzielnych hermetycznych kapsułach, lecz tworzymy jedność ze wszystkim i z wszystkimi, na dobre i na złe. Jeżeli jemy, co chcemy (mamy prawo,wolna wola), to owe reguły i prawa i tak są dla wszystkich i działają na wszystkich, czy tego chcemy czy nie. Każda istota na Ziemi ulega wpływowi reguł i zasad Porządku.
No dobrze. To co jemy jesienią??? Skoro energia jesieni ciągnie w dół do ziemi i ma cechy rozżalonego smutasa, bez chęci do życia, powinniśmy mądrze kombinować, aby energia nie wymknęła się spod kontroli. Przypomnę, co nas może jesienią zdołować i otoczyć szczelnym smutkiem i beznadzieją – niewinne kalafiory, kalarepa, brokuły, kapusta, zupa selerowa, leczo z pomidorami, pomidory, jabłka, śliwki, grzyby, ziemniaki. Produkty te zjadane w nadmiarze, często i bez środków ochronnych takich jak imbirówka, przyprawy, rosoły, energetyczne duszeniny oraz bez powściągliwości, czynią z nas istoty naprawdę mało atrakcyjne – łagodnie rzecz ujmując :))
Jeżeli chcę porozrabiać, muszę zadbać o bazę. Muszę mieć coś właściwego, co zjem przed lub po skoku w bok. Korcą mnie jarzynki obsmażane na patelni – kabaczek, papryka, szalotka, zakwaszone cytryną, octem balsamicznym lub czasami odrobią koncentratu pomidorowego (pomidorów nie miewam, kiedyś opowiem dlaczego), popieprzone mieszanką do kiełbasek. I rzecz w tym, że nie mogę zjeść tego smakołyka za dużo na raz, za często i z byle czym (wiadomo, jarzyny są zawsze jin i niosą mało czi nawet, gdy są gotowane lub duszone). Można się ratować imbirówką, ale na samej imbirówce nie ujedziemy. Potrzebne jest paliwo, które dostarczy i energię (czi), i ciepło (jang), imbirówka zaś tylko porusza i rozprasza.
Kalafiory lubię bardzo, ale niestety, jestem po nich przymulona, mimo że gotuję z imbirem i zjadam z masłem, z imbirem i bułką tartą. Po pysznej zupie kalafiorowej też i po każdej zupie jarzynowej. Więc zostają rosoły i zimówki, gulasze i duszeniny. I mój sposób jest taki – rano, w południe i na kolację zjadam coś mocniejszego, natomiast smakołyki po okruszku, pomiędzy. Oczywiście, można kalafior czy brokuł podać do kotleta, rumsztyka czy befsztyka i ziemniaków, ale należałoby dodać wówczas jeszcze coś ostrego, bo danie będzie mdłe, np. ogórki po syczuańsku
I jeszcze jedno, bardzo ważne! Nie stale ziemniaki! Są wilgociotwórcze, puchną po nich nogi. Więc raz pyrki, raz kasza, ryż, pyrki, makaron (czaniecki oczywiście!), ryż, kopytka itd.
Polecam ryże, których jest na rynku całe mnóstwo – Basmati, słodki, czerwony, brązowy, dziki, czarny. Do garnka ciężkiego z grubym dnem na ogniu, wlewamy parę łyżek oliwy lub oleju oraz wsypujemy ryż np. brązowy 2 woreczki i 1 dziki i podsmażamy mieszając, na drugiej patelni podsmażamy i dodajemy 2 duże pokrojone cebule i 10 dag boczku wędzonego oraz puszkę czerwonej fasoli bez zalewy, łyżeczkę soli i łyżeczkę warzywka lub sosu sojowego, łyżeczkę cytryny lub octu, 1/4 łyżeczki kurkumy, wrzątku 2 miarki ilości ryżu, łyżeczkę kminku i pieprze wg uznania – po 1/2 łyżeczki chili i czarnego, zamieszać, zagotować, przykryć, ściszyć gaz i niech mruga ok. godziny. Do piekarnika, gdy nie mamy płytki. Taki ryż, gdy dodamy resztki mięsa z wczorajszego obiadu, będzie pełnym daniem. Natomiast bez mięsa idealnie smakuje do wszystkiego. I do gulaszu, duszeniny, sznycelków, duszonych jarzynek, smakuje z ziemniakami, z makaronem i sam! Fasole możecie dodawać różne, nie powinno być za suche. Wiem, wiem, już słyszę te krzyki – ryż??? Odpowiem na wszystkie pytania! Ale nie przesadzajcie :))