Szczypty refleksji

Refleksje

Kochani, tutaj będę wrzucać moje spostrzeżenia, myśli, uwagi, refleksje, a czasem nawet jakiś przepis.

Słowo na poniedziałek…

Opanuj  mądrość o pięciu żywiołach. Obdarzy cię ona stabilnością, spokojem, autorytetem. Twoje słowa będą wówczas wyrazem siły i odzwierciedleniem duszy. Wszystko, co mówisz, świadczy o tobie, twoim sposobie, w jaki odbierasz świat. Słowo jest nośnikiem miłości i potęgi, może też zranić. Wielką sztuką jest zabierać głos dopiero wówczas, gdy ma się jasność sytuacji…

Ogród i słowo…

Snując się po ogrodzie i przyglądając po wielokroć krzakom, kępkom, bukietom piwonii zawieszonym na jednej, zmęczonej łodydze, zatopionym w białym kwieciu krzakom jaśminu, schowanym w kąciku serduszkom w różowych, miłosnych kabacikach, no i zatrzymując się nad każdą różą, pomyślałam o harmonii, pięknie, spokoju…

I stąd słowo na czwartkowe popołudnie:

…Natura jest doskonała, ty jesteś jej częścią i też jesteś doskonały. Zawsze przy tobie obecna jest potężna siła, która może zdjąć z twoich ramion duchowy ciężar. Nie musisz być za wszystko odpowiedzialny, uwolnij się od tego, co ci ciąży i pozwól na swobodny bieg wydarzeń.

Konsekwencje „głupotek”.

Miałam ostatnio sporo telefonów dotyczących właśnie problemów „pogłupotkowych”. Były to najczęściej wysoka temperatura, wymioty, fatalne samopoczucie, zarówno u małych dzieci, jak i u dorosłych. Dzwoniący, jak zwykle nie „łapali” przyczyny, byli przerażeni skutkami.

Tłumaczyłam więc – jest czas ognia  i organizm potrzebuje ciepła, energii. „Głupoty” zaś to zimno i ciało reaguje natychmiast. Dolegliwości tym są większe, dotkliwsze, im przed „zadymą” było więcej zaniedbania. A więc dyscyplina – temperatury nie wolno zbijać, bo będzie się utrzymywać i nie dacie sobie z nią rady. A tak, dzień, dwa i sama spadnie. Łóżko koniecznie. Jeżeli bez wymiotów, to rosół, bulion jagnięcy, imbirówka lub kilerka, pure ziemniaczane, rosół z kaszą krakowską.

Jeżeli wymioty – imbirówka przede wszystkim, aż do uspokojenia, potem delikatny kleik owsiankowy, rosół do popijania, potem z kaszą, pure ziemniaczane i pomału włączamy potrawy mięsno – warzywne dobrze doprawione, bo jest niebezpieczeństwo, że dziecko może wejść w osłabienie wątrobowo-woreczkowe no i nerkowe. Możecie się przestraszyć, bo pojawiają się wówczas zawroty głowy, bezwiedne ruchy, słaby kontakt. Dajecie kubas rosołu i jest dobrze. Pilnujcie właściwego jedzenia, nie można „delikwenta” osłabić. Dzień, dwa i wszystko wraca do normy. Dyscyplina jest jednak niezbędna!

Jaki morał z powyższego? Otóż wpadki zdarzają się każdemu.  Będą się zdarzać bo, dzięki nim uczymy się i mądrzejemy. Ale aby wyciągać właściwe wnioski i umieć zaradzić, potrzebna jest świadomość tego, co się z nami i w nas dzieje. Tę mądrość daje nam babcia, mama, nasza wrażliwość, intuicja, no i oczywiście Porządek (jin-jang i pięć przemian). Od takich małych wpadek może rozpocząć się – poprzez nawarstwianie i spiętrzanie – prawdziwy problem zdrowotny. Bądźcie czujni!

Słowo na środowe przedpołudnie…

…”niech kierują Tobą – zamiast bezwzględności i strachu – łagodność i siła serca. Daj innym to, czego tak daremnie szukasz – uśmiech, radość, przyjaźń…”

Jak sobie radzić latem z dyscypliną?

Ja wiem -  jesteśmy wolni, niczym nie skrępowani, mamy wolną wolę. Tak, ale mamy też myślenie. Skoro na Ziemi cały świat ożywiony, czyli flora i fauna poddają się jej rytmowi i cyklicznym zmianom pogodowym, dając tym szacunek dla swego istnienia, może i my ludzie też coś  w tym względzie dla siebie zrobimy. Słyszę już krzyki, sezonowość – ależ tak! Ale przypomnę, nie wchodzimy w PP wzorcowo uporządkowani, zatem dyscyplina i pewne ograniczenia potrzebne są nie dla zasady a dla naszego zdrowia.

Kochani, podpowiem jak kombinować latem – aby  nie zwariować, aby „wilk był syty i owca cała”, abyśmy nie miały wyrzutów sumienia – aby wszyscy byli zadowoleni. O jedno jednak proszę, dystans i dobra zabawa są dla Was najważniejsze.

Stołówka, wczasy – nie jadamy zup mlecznych, ograniczamy sery, dżemy, pomidory, ogórki, sałatę, nie jemy surówek, kwaśnych zup, deserów, ciast, kompotów, owoców. Przywozimy ze sobą w słoiczkach swój pasztet, ew. kiełbasę, nasz smalec i  dżem, miód, parę serków kozich, kawę,  imbir, pieprz ziołowy, ziółka na herbatę, zawsze termosy i kuchenkę turystyczną, gazową. Gotujemy w pokoju lub w łazience – zawsze rano – herbatę i kawę do termosów, a gdy potrzeba dodatkowo jajka lub wędliny.

Kolonie, obozy – zakładam, że dzieciak ma już w głowie trochę poukładanych maminych mądrości, prosimy więc, aby się dyscyplinował na ile się da w stołówce, no i nie szalał z zakupami typu:  owoce, lody, napoje, słodycze, bo wiadomo jakie mogą być konsekwencje. Dziecko wciągamy w dyscyplinę codziennie a przed wyjazdem przypominamy raz ale stanowczo. Jeżeli dzieciak jest oporny, dajcie mu spokój, bo i tak nic nie wskóracie.

Plaża i kąpiele, na pewno więcej niż jedna – zero lodów, owoców, zimnych napojów, słodyczy. Zabieramy ze sobą termosy z kawą i herbatą, i coś do przegryzienia, bo obiad niebawem. Jeżeli wyjazd jest z domu, całodniowy, to bierzemy termosy i dużo żarcia np.: kotlety indycze, schabowe, cielęce, skrzydełka z kurczaka, żeberka, kiełbasę upieczoną, jakiegoś ptaszka całego, upieczonego, fasolkę szparagową, bób, a nawet cały duży słoik jarzynki letniej, czyli młoda marchewka z kalarepką i groszkiem, mogą też być jajka na twardo i swojej roboty ciasto. Dzieci małe mogą być w wodzie naszej, polskiej  15-20 min, potem suche gacie i ciepła herbata. Oczywiście stawiacie czasami pizzę, hamburgera itp. łakocie. i rarytasy.

Pada, jest  pochmurno – można pójść na lody, na ciacho lub zjeść michę czereśni, ale nie wszystko w tym samym dniu!!!  No a w domu herbatka, kawcia, imbirówka.

Wyjazdy do ciepłych krajów – obowiązuje to co wyżej i maximum powściągliwości :)

Bawcie się dobrze!!!

 

 

 

Słowo na niedzielę…

…”uwolnij się z krępujących  cię więzów, lęków i rozczulania się nad samym sobą, ponieważ wszystko to zasłania ci widok na twoją mądrość i rzeczywisty sens twojego życia”…

…”płyń ze swoją siłą, odkrywaj we wszystkim coś pięknego i pozytywnego oraz otwieraj się na swoją radość życia”…

Lata ciąg dalszy, jak sobie radzić?

Wciąż jesteśmy zaskakiwani tym, że TO tak działa, to znaczy Porządek w przyrodzie. No fakt, nie odpuści…  W zależności od świadomości, potrzeb i przyzwolenia,  jesteśmy wciągani w nurt bodźców – przyczyn,  które w konsekwencji dają niedyspozycję, cierpienie, chorobę. Bodźce te mogą dać reakcję w naszym ciele, ale również w naszych emocjach. Jeżeli wiemy o co chodzi, rozwiązujemy podłożony nam problem i wchodzimy szczebelek wyżej na swej ewolucyjnej drabinie. Ale bywa, że się zagapimy, zamyślimy, uważamy, że jesteśmy ok – po prostu nie łapiemy żadnych bodźców – wówczas będą one coraz mocniejsze i skutki również.

Kochani zrozumcie, że bodźce-kopniaki, a zatem cierpienie i zmaganie się z tym doświadczeniem jest niezbędne – aby uporządkowywać swoje emocje, uczyć się akceptacji, odchodzić od żalu, smutku, pretensji, agresji – dla naszej ewolucji! Jeżeli żyjemy tu i teraz, to nie dla ciężkiej pracy, czy dla dzieci, dla luksusów. Żyjemy wyłącznie dla siebie, przy okazji dając innym co trzeba, pomagając tu i tam, a wszystko zależy od tego, co mamy do „przerobienia”. Więc nawet te letnie historyjki będą po coś. Gdy będziecie czujni, zauważycie, jak często jesteśmy „wciągani” w przyczyny – głupotki, aby przez cierpienie i  zmaganie coś zrozumieć, załatwić, zapamiętać.

Reszta jutro: o tym jak sobie radzić z pokusami i  niesfornymi dzieciakami.

Lato w pełni.

Ukonstytuowało nam się lato konkretnie, z całym naszym przyzwoleniem ale też i z całym bagażem dobrodziejstw i niespodzianek. Lato jest jakie jest, tylko my często zbyt wiele oczekujemy, nonszalancko lekceważąc reguły gry, które obowiązują w świecie ożywionym. Oczywiście możemy ich nie znać, nie zauważać, co z pewnością na dobre nam nie wyjdzie.

Lato to czas ognia, ładujemy akumulatory aby starczyło nam ciepła i energii do przyszłego lata. Wiemy czym grozi letnie i jesienne szaleństwo -  otóż słabsi zaczynają chorować już we wrześniu i październiku, inni w grudniu i styczniu. Wiosną, większość traktuje swoje osłabienie jako skutek „wiosennego braku witamin”. No niestety, ale jest to poważne osłabienie naszego „głównego paleniska”, czyli nerki prawej. „Siada” wówczas środkowy ogrzewacz (żołądek, śledziona, trzustka, wątroba), bo jego ciepło zależy wyłącznie od tego, co zjemy i od nerki prawej. „Siadają” również jelita (ogień) – cała gama dolegliwości – bo ich funkcja jest całkowicie zależna od ciepłego żołądka. „Siądą” nam płuca i serce – bo zimna śledziona i wątroba  a  nerka  lewa też sobie nie poradzi i pojawi się suchość, a nawet ogień wątroby, itd.

Uruchamia się łańcuszek przyczynowo – skutkowy problemów zdrowotnych, których finał może być nie do przewidzenia a przyczyna tak niewinna… (latem – owoce trzeba jeść, wodę pić, kąpać się ile się da, wszystko popijać piwem lub sokiem, lody a jakże, chłodniki, surówki bo upał). Walnie nam tam, gdzie mamy  „bardziej przetarte”. Dobrze, gdy potrafimy sobie uświadomić swoją głupotę – inaczej nie można tego nazwać – wówczas w porę przeciwdziałamy. Gorzej, gdy niepokoją nas dolegliwości a my nic z tego nie rozumiemy, przecież byliśmy tacy akuratni… Tak kochani nasze głupotki nawarstwiają się i spiętrzają. Głupotka szast- prast i zapominamy, a rany po niej liżemy parę miesięcy.

Jeżeli Wam ulżę w Waszych zmaganiach, to powiem, że od lutego przewalałam skutki mojej wrześniowej głupotki. Korzyści z takich nawałnic zawsze jednak pozostają – doświadczenie, wnioski, skojarzenia, mądrość. Można by powiedzieć, że takie potknięcia są nam potrzebne, ale tylko wówczas, gdy analizujemy ich przyczyny. Gdy tego nie robimy, wpadamy w samonapędzającą się spiralę lęku i braku zaufania do zasad i bardzo szybko rezygnujemy z PP. Cóż, pozostaje nam myśleć, myśleć, myśleć…

Ech życie…

…”ech życie, kocham Cię nad życie…” !!!

Ciepło!!!

Tak, dzisiaj garściami pożerałam rozświetloną słońcem, śpiewającą i ćwierkającą, szmaragdowo – zieloną rzeczywistość. Kapiącą przepychem, doskonałością. Róże przytulone do tarasu, obsypane pąkami czekają cierpliwie na znak, by mogły zaszaleć i zauroczyć nas zapachem, barwą, formą.

Fakt, na to cudo wyciągnął mnie z rana Paweł. Ja ociągałam się, obolała, poturbowana po swych zeszłotygodniowych, życiowych zawieruchach. Chciałam znowu skulić się w kącie i trwać, przeczekując „niedobry” czas. Potulnie wyszłam i zaczęłam chłonąć bogactwo zieleni, dającej obfitość wszystkiego czego pragniemy. Ukoiło to bardzo moje skołatane serce! Jest dobrze!