A jednak zimówki!

Potwierdzam, że z zimówek zupełnie nie rezygnujemy, nie musimy. Nie należy ich jednak jeść, gdy nie mamy na nie ochoty! Na pewno powinny być lżejsze, nie takie gęściory. Zjadamy słuszną porcję przed trzecią, wtedy naprawdę pomożemy nerkom, a tego nigdy nie za wiele.

Dlaczego o tym piszę? Bo wiem, że są takie osóbki, które potraktowały moją zimową sugestię – by dowartościować nerki – jako absolutnie ich nie dotyczącą. No i teraz: mamo ratuj, zimno mi, bolą mnie plecy (czyt. nerki). Madzia niby się pilnuje, ale kilka razy jesienią mocno przemarzła, widać dogrzewanie późniejsze nie było dostateczne. Poza tym z rozmów telefonicznych wnioskuję, że tych osóbek jest więcej, że zimówki są im potrzebne, chociaż raz dziennie, właśnie w południe. Fasoli dodajemy nadal niewiele. Zaś dodatkowe zupy gotujemy na wołowinie lub cielęcinie.

Zimówki działają konkretnie. Magda czuje się lepiej, jest jej ciepło, choć czuje, że nie jest to jeszcze stabilne. Plecy przestały boleć i jest bardziej żwawa. Przy zjadaniu zimówki może pojawić się chwilowy/przejściowy katar, ale tym się nie przejmujcie. Kiedy przestaniemy jeść zimówki? Gdy nie  będziemy o nich myśleć, wylecą nam z głowy.  Jednak przyznaję, że po paru dniach przerwy znów kończę gar :))

Ochrona przed niedyspozycjami, będzie zależała zawsze od stale poszerzających się naszych horyzontów myślowych, od kojarzenia i zapamiętywania faktów, od przewidywania i od stanowczego NIE. Drogie mamy, po obiedzie przedszkolnym -  zupa pomidorowa, ryba i kiszona kapusta – właściwie wszystkie dzieci powinny mieć szczekający, suchy kaszel, po grochówce na wędzonce, po bananie i po placuszkach jabłkowych też. Nic na to nie poradzę :))